sobota, 15 listopada 2014

Ronda i miasteczko Smerfów


Zaraz po Úbedzie miałam wycieczkę do Rondy i miasteczka smerfow w Júzcar (Pueblo Pitufo). Zorganizowana była przez Emycet (biuro podróży z Granady) za całkiem rozsądną cenę €18. W gratisie dorzucono nam przygody, które niekoniecznie były wesołe.


Wstępny plan brzmiał następująco: wyjeżdżamy o 7:30 spod uniwersytetu, jedziemy do zaplanowanych miejsc i o 19:30 wracamy do Jaén. W domu mieliśmy być jakoś po 11 wieczorem. 

Wyjechaliśmy przed 8, po drodze mieliśmy postój na stacji benzynowej i w Granadzie. Od znajomych, którzy jechali już z tym biurem dowiedziałam się, że takie postoje są dość częste na ich trasach. Podczas przerwy w Granadzie przyszedł do naszego autobusu organizator przebrany za smerfa i od niego usłyszeliśmy o pierwszych zmianach w planie: najpierw zwiedzamy, a potem jedziemy do Málagi na imprezę do białego rana. Wszyscy byliśmy mocno zdziwieni, nikt nie był o tym poinformowany wcześniej. Wywiązała się od razu dyskusja na temat dezorganizacji. Każdy w końcu mógł mieć inne plany na wieczór, czy następny dzień. Nie wyjaśnił nam także, dlaczego plan się zmienia, nie mówił w ogóle po angielsku. Dodam, że na wycieczkę wybrali się głównie ludzie będący na wymianie studenckiej.

Pierwszym postojem była wioska smerfów. Droga do tego miejsca była bardzo kręta i wąska. Nasze autokary ledwo się tam mieściły, a zdarzało się, że musieliśmy kogoś wymijać. Czasami nawet przechylaliśmy się mocno na bok. Było to nie lada wyzwanie dla kierowców. Mimo tego jechaliśmy wśród gór, więc widoki były zachwycające. 

Widoki z okien autobusu w drodze do Pueblo Pitufo.
Jak widać droga nie była łatwa.
Samo miasteczko, oprócz tego, że było pomalowane całe na niebiesko, a gdzieniegdzie na domach pojawiały się wizerunki postaci z bajki, nie posiadało zbyt wielu atrakcji. Głównie można tu przyjechać z dziećmi, które na pewno znalazłyby coś dla siebie. Spacerowaliśmy głównymi uliczkami i robiliśmy sobie zdjęcia przy figurkach smerfów.

Wioska smerfów położona była wśród gór. Małe miasteczko ze wspaniałym krajobrazem wokół.
Jak widać, wszystko było pomalowane na niebiesko :)
Tu i ówdzie pojawiały się postacie z bajki. Smerfetka informowała, gdzie znajduje się apteka.
Drugim przystankiem była Ronda, miasto zbudowane na wysokich skałach płaskowyżu, rozdzielone wąwozem rzeki Guadalevín, głębokim na 160m. W mieście nasz kierowca pytał przechodniów, jak dojechać do przystanku autobusowego i krążył po mieście, żeby znaleźć dobry zjazd. Biorąc pod uwagę trudną trasę do miasteczka smerfów, poczułam się mniej bezpiecznie przypuszczając, że ów kierowca jechał z nami pierwszy raz. 

Po drodze na rynek mijaliśmy kościół Iglesia del Socorro.
Przed zwiedzaniem mieliśmy czas wolny na kupienie pamiątek i odpoczynek. Moim zdaniem powinniśmy najpierw przespacerować się po mieście i zobaczyć najważniejsze punkty wycieczki, a dopiero później odpoczywać. Przez taki przebieg wydarzeń zwiedzaliśmy miasto, gdy robiło się ciemno. Zdjęcia mi nie wychodziły, a stromą ścieżkę wzdłuż murów starego miasta niektórzy odbywali w japonkach, bądź sandałach. 

W trakcie czasu wolnego spacerowałam po rynku, odwiedziłam dużo sklepów z pamiątkami i zwiedziłam Puento Nuevo (Nowy Most). Z punktów widokowych można było podziwiać pobliski krajobraz oraz pasma górskie w oddali. Sam wąwóz był bajeczny.


Casas colgadas, czyli kamienice bezpośrednio przylegające do krawędzi wąwozu.
Po lewej punkt widokow.
Punete Nuevo, widok z boku.  Jest to najbardziej okazały most w Rondzie. Zbudowany został w XVIIIw, nad łukiem znajdowało się pierwotnie więzienie.

Podczas pierwszych trzech godzin pobytu w Rondzie dowiedzieliśmy się także wielu wersji zmian naszego planu. Ostateczna brzmiała następująco: odpoczywamy, zwiedzamy miasto, a potem mamy czas na obiad, małe piwo i możemy iść do klubów. O północy przyjedzie autobus, który zabierze nas do Jaén, a niektórzy będą mogli zabrać się do Málagi na dalszą imprezę. Przyczyną tak późnych godzin powrotnych był konieczny odpoczynek dla kierowców. Jest to sensowne usprawiedliwienie, niemniej jednak dowiedzieliśmy się o tym dopiero wieczorem, kiedy wszyscy byliśmy już zmęczeni i absolutnie nikt nie chciał zostawać na dłużej. Zrozumiałe, więc były głosy niezadowolenia. 


Most widziany od dołu. Można zejść po schodach na skarpę, z której widać go dokładniej.
Freski w kościele Santuario de María Auxiliadora, przedstawiające świętych oraz miasto.


Musieliśmy się czymś zająć do północy, mieliśmy cztery godziny. Nie mieliśmy ochoty na imprezowanie, siedzieliśmy, więc głównie i rozmawialiśmy, popijając tinto de verano. Autobus spóźnił się o pół godziny, do tego okazało się, że wracamy bez żadnego organizatora. Po drodze zahaczyliśmy o Málagę, gdyż kierowca musiał zabrać parę osób, które wracały z innej wycieczki. Dla kilku z nich nie wystarczyło miejsca, nie mogli się także dogadać z kierowcą, czy to na pewno ich autobus. Zostali wyrzuceni z autokaru. Do Jaén przyjechaliśmy 5:20 nad ranem. 

Dzisiejszy wpis zawiera więcej informacji o organizacji tej wycieczki, niż samych atrakcji. Nie było ich zbyt wiele, ale przygoda warta była opisania. Nie wiem, czy wszystkie wycieczki tych organizatorów wyglądają podobnie, ale ja się na żadną już nie wybiorę. Odkładając wszystkie niemiłe sytuacje, cieszę się, że zwiedziłam Rondę. Było to jedno z ważniejszych miejsc, które koniecznie chciałam zobaczyć.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Chwalipiętka

Distributed By Blogger Templates | Designed By Darmowe dodatki na blogi