środa, 27 stycznia 2016

Sylwester w górach


Na studiach totalny pogrom, w domu masa rzeczy do zrobienia, jeszcze trochę więcej rzeczy z uczelni, szczypta spraw własnych, blog, stresy – wszystkie te rzeczy sprawiają, że ostatnio stosuję dość niepraktyczną i nie poprawiającą nastroju mantrę: NIE MAM CZASU. Jeszcze się ten okres gorący nie skończył (ale już jesteśmy na finiszu), ale gdzieś pomiędzy, moi drodzy, były Święta! Dzięki którym mogłam chwilę odsapnąć (ale dosłownie – chwilę), wyciszyć się, pobyć z rodziną, nacieszyć światem dookoła mnie i nabrać energii na kolejne koło fortuny. Swoją drogą, ta energia strasznie szybko się ulatnia, bo już po powrocie z przerwy świątecznej zapomniałam, o co tak właściwie chodzi w niespiesznym trybie życia.


Po tych rodzinnych, wesołych, trochę też stresujących świętach (nic nie jest idealne), wybrałam się z Panem Elegantem na Sylwestra w góry. Destynacja raczej mało oryginalna, kto nie był na Sylwestra w górach, nie? Odpowiedź: ja, ha! Nie był to huczny, ani zorganizowany wyjazd – woleliśmy skryć się przed światem u bardzo miłych państwa na kwaterach. Cieszyliśmy się swoim towarzystwem, odrobiną grzanego wina, brakiem ładowarki do laptopa, no i oczywiście tym najważniejszym – krajobrazem!


Panorama na góry Parku Krajobrazowego Beskidu Śląskiego na punkcie widokowym na Szarculi.


Zatrzymaliśmy się na obrzeżach miejscowości Istebna w Beskidzie Śląskim – niedaleko zetknięcia się trzech granic. Uwielbiam przebywać w górach, chociaż rzadko to robię. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się wędrować zimą, więc było to dla mnie nowe doświadczenie. Ale była przygotowana nawet na największe mrozy (których doświadczyliśmy), więc nie miałam powodów do marudzenia na temperaturę ;) 

Widok na okolicę niedaleko naszego miejsca noclegowego. Jedyne ośnieżone pasma to stoki narciarskie - na środku Złoty Groń.
  
Śniegu nie było, niestety, ale był mróz. Świat skryła cienka warstwa szronu, co wyglądało cudownie. Pierwszego dnia w nowym roku wybraliśmy się na krótki spacer zapoznawczy po okolicy. Znaleźliśmy kilka szlaków, punkt widokowy na szczyt Szarcula, ukazujący w dole Jezioro Czerniańskie i Pałac Prezydencki. Na drugi dzień za to opracowaliśmy całodniową wycieczkę od Istebnej aż do tego wypatrzonego miejsca w dolinie i z powrotem, wędrując Pasmem Baraniej Góry i przechodząc obok schroniska na Stecówce. Przeszliśmy razem ok. 20km – była to moja pierwsza tak długa wycieczka w życiu ;) 

Pierwszego dnia, mimo mrozu, słońce świeciło nam przyjemnie w plecy, przy okazji ciepło wszystko kolorując.
Ale ta natura robi świetne efekty! 
Małą przerwę zrobiliśmy w ambonie do polowań, ale cicho sza ;)

Robiłam masę zdjęć! Krajobraz był naprawdę piękny – przystawałam co pięć sekund, nie mogąc się nim nacieszyć ;) Mój towarzysz podróży musiał się przełączyć na tryb wzmożonej cierpliwości, ale znosił to dzielnie.


Drugiego dnia było -10 stopni, ale warto było ;) Po początkowej wspinaczce pod górkę to już nawet sweter nie był mi potrzebny.


Przecudnie wyglądał las, do którego wbijały się promienie słońca - jak z bajki (albo innego filmu fantastycznego). Próbowałam to uchwycić na różne sposoby, myślę, że mi się udało ;) Oprócz tego efektywnie wyglądały zamarznięte fragmenty dróżki. Ale chodziło się po nich już mniej spektakularnie.



Pierwszą godzinę spaceru szliśmy leśnym szlakiem, który na początku prowadził przez zwarte, ciemne tereny. W pewnym momencie ta ciemność się kończyła, i to dość nagle. Las przechodził w otwartą przestrzeń i nastawała światłość! 

Schronisko na Stecówce było naszym pierwszym postojem. Sam budynek schroniska był zamknięty z noclegiem pod telefonem, ale obok mogliśmy spokojnie usiąść i wypić herbatkę. Byle szybko, bo stygła nam w rękach. 

W międzyczasie przyszedł do nas kot, który nie uciekł na mój widok (co bardzo dobrze o nim świadczy! Albo o mnie... ;) i nawet dał się sfotografować. Po uzupełnieniu energii ruszyliśmy dalej, mijając po drodze drewniany kościółek, który akurat był w remoncie po pożarze.


Druga połowa szlaku wiodła wzdłuż Czarnej Wisełki - źródłowego potoku Wisły (wpada do Jez. Czerniańskiego razem z Wisełką Białą). Potok był prawie całkiem zamarznięty, ale woda się nie daje i płynie dalej ;)


Doszliśmy do Wisła Czarne, gdzie na chwilę przystanęliśmy nad jeziorem (zdj. na początku), wypiliśmy ciepłą czekoladę i ruszyliśmy dalej. Tym razem już nie szlakiem i pod górę. Po drodze zatrzymaliśmy się obok Pałacu Prezydenckiego na podziwianie panoramy z punktu widokowego i małe co niego. Ta część trasy była dla mnie chyba najbardziej męcząca - nie dość, że po górę, to jeszcze drogą asfaltową. Gdy pokonaliśmy ten niewdzięczny kawałek, znaleźliśmy się na szlaku prowadzącym z powrotem na Szarculę, tylko od drugiej strony. Wracaliśmy wraz zachodzącym słońcem.



Wymęczeni, ale szczęśliwi i spełnieni, wróciliśmy do kwatery i zakopaliśmy się pod kołdrą, z tabletem i dobrymi filmami spędzając resztę dnia. Jestem zachwycona okolicą, wpada na moją listę ulubionych miejsc do wędrówek po górach. Na pewno tam jeszcze kiedyś wrócę - jest tyle świetnych szlaków do przejścia! 

Polecam wam tę okolicę, jeśli szukacie miejsc mniej zaludnionych i tak samo pięknych, jak inne górskie tereny. Zakwaterowanie kosztowało nas bardzo mało, jedynym minusem była odległość od centrum miejscowości - trudno się tam dostać bez samochodu. Mimo wszystko jest to miejsce bardzo urocze i przemiłe dla oka ;) 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Chwalipiętka

Distributed By Blogger Templates | Designed By Darmowe dodatki na blogi