czwartek, 11 lutego 2016

MĘSKA ELEGANCJA W TRZECH ODSŁONACH - CZ. DRUGA




Wracam do was z kolejną wersją elegancji z Ciastkiem. Będzie stylowo na co dzień, z lekko słodką nutą i trochę powieje chłodem, ale jesteśmy na to przygotowani! I pokażemy wam, w jaki sposób. 


Witajcie znowu! Wracam do was po strategicznej, bo studenckiej, przerwie. Jako że Politechnika Śląska wypuści mnie ze swych objęć dopiero (mam nadzieję!) w czerwcu, nadal co-semestralnym zwyczajem musiałem odwiesić na kołek sporo codziennych aktywności i przysiąść trochę nad książkami. Ten etap na szczęście mam już za sobą i mogę ze spokojem odsapnąć. Więc piszę.


Zgodnie z obietnicą sprzed już prawie miesiąca, druga sesja zdjęciowa leci do was. Jako wyraz buntu przeciwko wszechobecnej wiośnie (u mnie za oknem 2°C, a to jeden z zimniejszych dni ostatnio) coś na wskroś zimowego - i trochę śniegu do tego. Zapraszam.


Wiecie, lubię ubierać się elegancko. Kiedyś zupełnie nie przykładałem wagi do tego aspektu życia codziennego, do wyglądu. Goliłem się raz na tydzień, a moim ulubionym ubiorem były bojówki moro, T-shirt z konwentu (nadal posiadam oryginalny czarny t-shirt z Flambergu 2007. To już chyba vintage jest) i ciężkie buty taktyczne. Do tego jakaś bluza, ale to już w sumie bez znaczenia, która.

Dzisiaj nadal czasami ubieram się w ten sposób, gdyż, jak zapewne wiecie, takie ubranie ma swoje niezaprzeczalne plusy. Jest wygodne, wytrzymałe i nie żal nam kiedy się zniszczy. Jednak jakoś tak z czasem przyszło mi do głowy, że to nie zawsze jest najważniejsze. Często o wiele ważniejszym kryterium jest wygląd. I to niekoniecznie ze względu na reakcje innych ludzi – po prostu lubię sposób w jaki wyglądam ubierając się elegancko. Przynosi to szaloną satysfakcję, podnosi pewność siebie, samoocenę, powodzenie u kobiet… ;)


O dziwo, nie zawsze trzeba ubierać przysłowiową marynarkę i krawat, by poczuć się elegancko. Znacie anegdotę o facecie jedzącego rybę nożem i widelcem…? Rzecz w tym, że czasem nie mam ochoty ubierać się tak, jak pokazałem na pierwszej sesji. Mam ochotę ubrać szybko coś niewymagającego szczególnej uwagi, wyjść na miasto i nadal czuć się dobrze. Nadal czerpać satysfakcję z tego, że potrafię się dobrze ubrać. Jeszcze niedawno miałem z tym problem. Teraz mam to wspaniałe poczucie: wiem, że potrafię! Ale nie muszę, bo czasem nie chcę. Tak, chodźmy napić się piwa, a co.



Stylizacja, nazwijmy to, „codzienna”. Same kolory tzw. bazowe. Brązy, beż, granat, szarości. Bezpiecznie i praktycznie. Bez szału. A jednak, każdy element jest w dobrze przemyślany. Może poza kaszkietem - bardzo lubię kaszkiety, ale do tego jakoś nie potrafię się przekonać. Marzy mi się taki fajny driver’s cap, o taki jak na przykład tu.

Dzisiaj zacznę opis od przeciwnej strony niż ostatnio, i na pierwszy ogień pójdą… buty! Tak, moje ukochane koniakowe brogsy za kostkę! Trudna to miłość, niewdzięczna, ale jednak. W momencie, w którym zacząłem interesować się klasyczną wersją męskiej elegancji, nie miałem żadnych porządnych butów, które nie byłyby wojskowymi buciorami. Problem ze zwykłymi nieocieplanymi półbutami z cienką podeszwą jest taki, że za cholerę nie nadają się na jakiekolwiek trudniejsze warunki pogodowe. Deszcz? Nie. Śnieg? Zapomnij. Mróz? To już lepiej załóż łyżwy, będzie bezpieczniej. Nie bez powodu większość znanych z np. telewizji Dobrze Ubranych Facetów zwykle wozi tyłki w drogich samochodach.

Co więc włożyć, gdy ziąb i plucha, a my i tak chcemy wyglądać dobrze? Odpowiedzią, przynajmniej dla mnie, są właśnie takie piękne trzewiki. Charakteryzują się zwykle grubszą podeszwą, odpowiednim bieżnikiem, korzystając przy tym z wyprofilowanych kopyt o kształtach wziętych od ich niższych krewniaków. Napisałbym, że przy odpowiednio długich spodniach nawet nie widać, że to nie półbuty – ale to jest akurat wada! Są tak ładne, że każdy powinien mieć możliwość sycenia nimi swoich oczu. Czy coś.


Przy czym nie jest to najlepszy z moich butowych zakupów – czuć po nich taniochę. Są wykonane z cienkiej, mało wytrzymałej skóry, która do tego ma tendencję do nieładnego marszczenia się. Z perspektywy zewnętrznego obserwatora zwykle tego nie widać, ale ja i tak wiem. Kiedyś kupię sobie lepsze.

Długo się zrobiło, więc dalej już konkrety. Sweter! Stary i trochę powyciągany golf w splocie warkoczowym. Nie kupiłem go, po prostu pewnego dnia wyjąłem z szafy. Kochana mamusia. Jest przyjemnie gruby i ciepły, a golf ma taki, że spokojnie może zastępować nie tylko szalik, ale i czapkę! No i mimo swoich lat wygląda nieźle ;)

W ogóle z tymi swetrami to ciekawa historia. Podsyłam do innego artykułu, co prawda nie mojego, ale w pewnym momencie czerpałem z niego sporo inspiracji. Polecam. (Dlaczego dla kobiet nie ma takich świetnych artykułów? - Ola)

Spodnie - moje ulubione, beżowe chinosy. Wół roboczy floty… znaczy szafy. Mają dwie zalety: a) są to zwyczajne, codzienne, niewyszukane spodnie, i b) nie są jeansami. Chinosy są o tyle ciekawe, że szyje się je według kroju spodni do garnituru, tylko że zamiast wełny zrobione są z bawełny. A efekt zupełnie inny, prawda?

Przy okazji sesji wstąpiliśmy do Cafe Kattowitz, kawiarni znajdującej się niedaleko rynku w Katowicach. Mi - fotografowi - palce już odmarzały, więc koniecznie potrzebowałam ciepłego pomieszczenia ;) Byłam tam tylko kilka razy, ale za każdym razem chętnie do niego wracam - lokal jest godny polecenia każdemu, kto szuka tradycyjnego miejsca z klimatycznym wystrojem przypominającym stare, wiedeńskie kawiarnie. 

 

Obsługa jest bardzo miła i ubrana w eleganckie, białe koszule, co sprawia, że miejsce jest porządne i widać, że dba się o profesjonalny wygląd. Można się napić dobrej kawy, bądź herbaty i zjeść przepyszne ciasta (polecam czekoladowo-bananowe, mniam!). 



Czasami ciężko znaleźć ustronne miejsce, gdyż wszędzie są pozarezerwowane stoliki, ale to tylko świadczy dobrze o lokalu - rozchwytywany jest ze wszystkich stron!  

Dajcie znać, jak się spodobał drugi artykuł z serii, a za niedługo mamy nadzieję wrzucić również trzeci, interesujący moim zdaniem przynajmniej w połowie ze względu na lokację. Cześć!


Spis:
Płaszcz - Marks&Spencer - Bóg zapłać 
Sweter - made in china, nie mam pojęcia za ile 
Buty - noname, ~60zł 
Kaszkiet - bez metki, ~10zł 
Spodnie - Next, ~8zł
Szalik - bez metki, ~3zł 
Rękawiczki - Paizong - znalezione nie kradzione 
Zegarek - automatic 31 jewels firmy Vostok, po tacie

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Chwalipiętka

Distributed By Blogger Templates | Designed By Darmowe dodatki na blogi